Kocham Cię, ti amo, je t’aime!
I nie pytaj mnie dlaczego tak jest.
Ty jesteś mą Mamą
wspaniałą, kochaną,
jedyną na zawsze!
i kochasz mnie też!
Mamy nadzieję, że tym refrenem rozbrzmiewał dziś poranek w domach Mam naszych Zielonoprzedszkolaków. 100 lat dla każdej z MAM, radości i dumy ze swoich pociech 🙂 Trzymałyśmy mocno kciuki, żeby się wszystko ukazało we właściwym czasie pomimo niedzieli 🙂 a poranek był mocno opóźniony dla wszystkich – no może z wyjątkiem słoneczka, które przykładnie przyświecało od wczesnych godzin. A u nas: godzina 5: cisza i spokój. Godzina 6: cisza i spokój. Godzina 7: cisza i spokój. Jak tak dalej pójdzie to nie zdążymy na śniadanie 🙂 Niektórzy co prawda już wstali – jednak wzorowo się zachowywali: przecież wczoraj samodzielnie Kodeks spisali. No i się spisali: na 6! Ale powoli, powoli oczy innych się otwierały, leniwie zaczynały się rozmowy, zabawy. Na szczęście pomimo tej powolności, wszyscy zdążyli się ubrać, poczesać, wybrać gumki i spinki, i punktualnie o 8.00 siedzieliśmy w jadalni na śniadaniu. śniadanko sprawnie minęło, jakoś nikt nie komplikował sobie życia wydziwianiem: tego nie lubię, tego nie chcę. Zamiast tego można było usłyszeć: proszę mi to zdjąć… No może trochę za dużo rozmów, i za głośno, ale nie można mieć wszystkiego 🙂
O 9.30 staliśmy już wszyscy, w pełnym rynsztunku przed domem. Jeszcze tylko rozdać trzeba butelki z piciem i chusty odblaskowe, żeby z nikim nie utracić kontaktu wzrokowo-barwnego. Można wsiadać do autobusu i … rozpoczyna się nasza geograficzno – historyczno – etnograficzna wyprawa. Rozpoczynamy ją w Niedzicy. Dziś dopisuje nam szczęście: będziemy wchodzić na zamek za 20 minut. Teraz dopiero można zaplanować szczegółowo resztę wyprawy. Ale póki co wspinamy się kamienistym traktem do pięknie rzeźbionej bramy, która przeprowadzi nas na dziedziniec zamkowy. Tu poznajemy się z naszą dzisiejszą przewodniczką i … cofamy się 700 lat wstecz. Tyle razy już tutaj niektórzy byli 🙂 ale za każdym razem, słyszymy coś nowego, coś innego. Inny problem mają ci, którzy wciąż oczekują na spełnienie życzenia, kręcąc palcem w dziurze po łańcuchach Janosika, któryś już raz: a przecież „nie wiadomo, którym palcem, i w którą stronę, należy kręcić.” Niektórzy sceptycy zaś mają wątpliwości, co do prawdziwości tych wszystkich eksponatów, historii i legend. Przecież: ” Jak się nie ma dowodów, to nic nie jest prawdziwe”. My – dorośli, od razu rozpoczęliśmy poszukiwania w plecakach naszych dowodów, bo „a nóż – widelec” okaże się, że nie jesteśmy prawdziwi: bo nie mamy dowodów :))) Pogoda jest dzisiaj na tyle sprzyjająca ( bo jakoś nie wieje), że weszliśmy nawet na górny taras, skąd rozciąga się zachwycający widok: z jednej strony na ruiny zamku w Czorsztynie, a z drugiej na zalew i widniejące w oddali Pieniny. No ale nie można tu siedzieć wiecznie! Schodzimy więc z tarasu kręconymi schodkami. Żegnamy się z naszą Przewodniczką – może spotkamy się niektórzy za rok i znów będziemy próbować kręcić kolejnymi palcami w poszukiwaniu spełnienia marzeń. A przed nami wizyta w wozowni – tu wyszły na jaw umiejętności czytelnicze naszych dzieciaków: oni odczytywali nazwy dorożek, karet powozów, a pani Przewodnik opowiadała szczegóły i historie. Przy takiej współpracy zwiedzanie poszło nam w oka mgnieniu. Nareszcie coś zjemy!!! Schodzimy więc do przystani i czekając na przybycie naszego statku, zjadamy co tam kto chce z suchego prowiantu. Czasu mamy akurat tyle ile potrzeba na zjedzenie „małego co nie co”. W między czasie nazbierało się nieco chmur i zaczęło powiewać, więc dla zdrowia zeszliśmy na dolny pokład. Niby niżej, ciszej – ale bliskość wody robi swoje wrażenie. Nie żegnamy się na długo z Kapitanem. Wyszliśmy na ląd, gdyż pamiętamy z zeszłego roku świetną zabawę w „Hamakowym gaju” w tutejszej przystani. Niestety – tym razem nie mamy szczęścia: hamaki co prawda wiszą, ale skarpa jest cała podmyta, a przystań w remoncie. Przechodzimy więc na drugą stronę, przystani konkurencyjnej, żeby dokończyć konsumowanie smakołyków w oczekiwaniu na powrót statku. Halny – bo tak nazywał się nasz stateczek, niebawem ukazał się na horyzoncie, a dodatkowo jakby uspokoił wiatr, rozgonił chmurki: więc mogliśmy tym razem podróżować na pokładzie górnym. I znów mogliśmy podziwiać mijane ruiny zamku w Czorsztynie – po historycznie polskiej stronie zalewu, i obserwować zbliżający się dawny zamek węgierski w Niedzicy. Rejs szybko się kończy, przechodząc trapem, żegnamy się z Kapitanem i … niespodzianka! Decydujemy się na maleńkie lody „dla ochłody” bo słonko faktycznie spisuje się dzisiejszego dnia. Delektując się mlecznym smakołykiem planujemy dalszą podróż wzdłuż Dunajca, jednocześnie próbując wyjaśnić zadanie zapory na Dunajcu. Jest to o tyle łatwiejsze, że jeszcze widać na Dunajcu skutki długotrwałych opadów: wysoki poziom wody, resztki jakiś glonów wyznaczający poziom najwyższego stanu. Dzięki temu przyglądaniu się nurtowi Dunajca, udało się nam zaobserwować stojące na półwyspie dwa bociany: biały i czarny. Wyjątkowa sytuacja! Teraz oglądamy już bacznym wzrokiem drugi brzeg rzeki świadomi, że tam już nie ma Polski! I tak dojeżdżamy do Sromowców Wyżnych położonych u podnóża Trzech Koron, najwyższego szczytu Pienin. „Pani, a mnie się Pieniny kojarzą z piwem – bo się pieni”, „A Tatry z Tatusiami”, „A dlaczego Trzy Korony mają cztery korony?”, „O – a tam jest pan z owcami”, „A tam są konie do góry nogami!” To tylko niektóre zachwycające się widokiem okrzyki i komentarze. W ten sposób bardzo szybko dotarliśmy do Izby Przyrodniczej Pienińskiego Parku Narodowego, gdzie można było ponownie podziwiać makietę Pienin i oplatającego góry Dunajca, wnętrze chaty górala z Pienin oraz przedstawicieli świata zwierząt i roślin pienińskich. I znów się okazało, jak przydatną jest umiejętność czytania: prawdziwa wolność! Jeszcze tylko zobaczymy pienińskie endemity w alpinarium, pstrykniemy „pokojową” fotkę z Trzema Koronami i … wracamy do autokaru. Ale mamy zaplanowany jeszcze jeden przystanek: przystań flisacka. Już prawie zamknięta! Ale jeszcze udało się nam zdobyć pieczątki, i można było usiąść na wyznaczonych bezpiecznych schodach przystani, i zjadając co jeszcze zostało, przyglądać się szybkiemu nurtowi wezbranego Dunajca. Co prawda niektórzy flisacy mieli nadzieję że zabierzemy na spływ takie grzeczne i mądre dzieci 🙂 ale rozczarowanie: bo my tylko na jedzenie i szumu wody słuchanie. Świetnie podsumował to Filip, który stwierdził: „Jak cudnie jest siedzieć nad rzeczką i jeść:)”
Ale musimy wracać!!! Czeka na nas obiado – kolacja i pani Ula. Więc już nie zwlekamy, choć po drodze mijamy fioletowego lilaka, który obsiadły pomarańczowo kropkowane motyle. Cudne! A po drodze spotkaliśmy jeszcze zerwaną z postronka młodą jałówkę, uprawiającą slalom między autami 🙂
Niektórzy myśleli, że powrót upłynie pod znakiem spania – a tu nic z tego. Dunajec dodał sił i energii. A pójdziemy jeszcze trochę na dwór?????? Hmmm: to chyba zależy od słoneczka i zegarków. Jednak jedzonko wyjątkowo szybko ogarnęło znikanie z talerza, a potem dzieciaki szybko ogarnęły zniknięcie z domu na podwórko. Jednak szybko kończy się to co fajne. Zresztą słonko też już poszło spać i przykryło się tęczowymi chmurami. I my też tak zrobimy sami. Ale my to jeszcze musimy zaplanować wspólnie kolejny dzień. My musimy się wykąpać i zmyć z siebie „kurz i piach”. Musimy zadbać o tych, dla których nasze leki z Apteki. I jeszcze zagadka Bartka dla wszystkich na koniec dnia: „Co ma Małysz w domu?”
Jutro odpowiedź!!! A może ktoś wie???