Oj co to było – co to było!!! O 6.45 nagle dziko coś zawyło. A to piosenka była wesoła, taka pobudka Zielonego Przedszkola. Potem parę innych piosenek było – tak, że wszystkim wesoło się tańczyło. I w takim tanecznym humorze, wszyscy weszli na jadalnię o tak wczesnej porze. Na dodatek w pełnym rynsztunku, żeby w godzinę wyjazdu być gotowym na posterunku. Ha! A tym razem to busik przyjechał spóźniony, ale jak się potem okazało, miało to swe dobre strony. Całą drogę w Pieniny padało, raz deszczu było dużo a raz mało. Jednak, gdy bilety do zamku już były kupione, to nagle … padać przestało. Poznaliśmy zamek cały: lochy, dziedzińce, baszty, tarasy, komnaty… tylko pokoje hotelowe zamknięte do zwiedzania zostały. Historia biednej Brunhildy i porywczego Bolesława była fascynująca, ale straszna i krwawa. Z baszty z widoczkiem foteczki i do wyjścia dziateczki. Tamę na Dunajcu widzieliśmy z górnej wieży – więc poszliśmy spojrzeć z bliska na wszystko jak należy. Po krótkim postoju i małym posiłku, prosto do wozowni poszliśmy bez wysiłku. Kiedy już wszystkie karety i dorożki zobaczone – teraz trzeba jezioro przepłynąć wprost na drugą stronę. Dawny węgierski zamek zwiedzony – teraz polski Czorsztyn musi być zaliczony. Zamek na wysokiej górze został zbudowany, trzeba się więc mocno wspinać, by zobaczyć w jakim stanie został zachowany. A w ruinach znów dziedziniec, kuchnia, piekarnia i dyby w komórce, a na górze w wieży: rekonstrukcja starej flisackiej tratwy sobie leży. Polski zamek obronny zobaczony, teraz czas by pojechać dalej i zobaczyć Trzy Korony. Lecz nie są to korony króla bogatego, tylko nazwa pienińskiego szczytu sławnego. Wszystko ciekawe było: wnętrze starej chaty, pieninskie zwierzęta i rośliny, nawet hotele dla owadów i w herbarium endemiczne, pienińskie byliny. Jeszcze tylko „fotki” z Trzema Koronami i już można jechać nad Dunajec, by posłuchać szumu rzeki „jak rozmawia z różnymi ptakami”. Ha! I tu się okazało, że wczoraj nie zjedzone ciasto, dzisiaj się przydało, bo nad brzegiem Dunajca wybornie smakowało. Ale teraz wszyscy są bardzo zmęczeni, więc do domu już wracamy, bo smakowitą obiado – kolację obiecaną mamy. Po tych przygodach i trudach wszystkich, pyszny krupniczek, a potem udeczko i ulubione frytki. Teraz to już tylko bajeczka i spanko, ale oczywiście wcześniej koniecznie kąpanko. Tak upłynął cały długi czwarty dzionek. Ciekawe co też nam przyniesie jutrzejszy poranek? A teraz? Teraz karaluchy pod poduchy, a szczypawki do zabawki, jeże w kołnierze a biedronki do skarbonki, krety do skarpety a mrówki w kryjówki. Kolorowych snów – jutro spotkamy się znów :)))
Jesteś tutaj: