Tak się zachmurzyło, mokro się zrobiło i już przez dzień cały wszędzie mokro było. Od nieba, przez basen, ogrom brudnej wody w rzece, aż do mokrych łez, które z niektórych oczu płynęły też. Porankiem ciężko się wstawało – no bo ciężkie niebo nad nami wisiało. Więc pobudka muzyczna znowu zaśpiewała i śpiewające MIŚKI na pomoc wezwała. Uff udało się, a tempo było konieczne, bo na 9.30 musieliśmy dojechać na basen bezpiecznie. Początki są zawsze trudne: zegarki, bramki, rozbieranie, ubrań układanie, zegarków kodowanie i szafek zamykanie… Potem kąpiel pod prysznicem, spotkanie z ratownikiem i już można rozpocząć wodną zabawę w basenie zwanym brodzikiem. Tych basenów były dwa, każdy na innym pietrze i w każdym bawić fajnie się da. A że dużo nas w tej wodzie, to zmieniamy się miejscami i raz z dołu, a raz z góry siebie podziwiamy. A że między nami są pływacy, nurkowie odważni tacy – to z pań asekuracją, z dużej zjeżdżalni zjeżdżają z gracją. Niby czasu było dużo, i może to wina tej wszechobecnej wody – że upłynął bardzo szybko, jakby był pędzącą rybką. Szafki szybko znalezione, ubieranie z łatwością załatwione, ale włosów suszenie … tu mamy zastrzeżenie, i takie pragnienie, by na drugi rok czepek stanowił obowiązkowe wyposażenie. Ale, ale nie trzeba się martwić, zmieściliśmy się w czasu limicie, a na dodatek każdy dostał zabawkę za to trzygodzinne mycie. Teraz obowiązkowe jedzonko: bułeczka, ciasteczko i czekoladka – i można wędrować do autobusu, i tu mała wpadka. Bo gdyby nie to jedzenie, to suche byłoby do autobusu chodzenie. A tak krople deszczu na nas spadały i jeszcze więcej wilgoci wszystkim dodały. Obiad za to wchodził wszystkim bez problemu: był biały żurek z białą kiełbaską, potem kotlet schabowy z ziemniakami i fasolką, czyli łatwe, smaczne i przyjazne menu. Była też dodatkowa motywacja – po obowiązkowym relaksie i odpoczynku, ciąg dalszy przyjemności – wyprawa do kina GIEWONT w Zakopanym, które nas co roku gości. Seans był wybrany zgodnie z ogólnymi oczekiwaniami: „Lilo i Stich” – ta świeża premiera przed nami. Wszyscy świetnie się bawili: raz wesoło, potem strasznie, no i smutno czasem też – wtedy właśnie popłynęło parę łez. Wszystko dobrze się skończyło, chociaż wzruszeń parę było, ale za to już nie padał deszcz. Teraz szybka kolacyjka, chwila na przebranie i już może się rozpocząć dyskotekowy taniec. Były znane układy i prezentacja modowa, gdy się pojawiła Pani Ula i jej niespodzianka lodowa. Pojawiły się wesołe uśmieszki i do zdjęcia pozowanie: takie nasze małe grzeszki na jutrzejsze pożegnanie. Potem trwały tańce i zabawa wesoła na zakończenie Zielonego Przedszkola. Tak upłynął cały długi szósty dzionek. I już wiemy co przyniesie jutrzejszy poranek. Lecz teraz jak zwykle: karaluchy pod poduchy, a szczypawki do zabawki, jeże w kołnierze a biedronki do skarbonki, krety do skarpety a mrówki w kryjówki. Kolorowych snów – jutro spotkamy się znów :)))
P.S. Lecz nie wiemy, czy pojawi się Duszek ostatniej Nocy, no ale są jacyś zielonoprzedszkolni prorocy i każdy z nich marzy, że coś się wydarzy. I o tym także opowiemy, jak tylko czegoś się dowiemy:)))