Za siedmioma górami
za siedmioma lasami
żyją sobie przedszkolaki – cud dzieciaki!
A co dzisiaj się zdarzyło …
Czy każdemu sił starczyło …
Czy przygody jakieś były …
Czytaj czytelniku miły!
Dzisiaj, żeby dzieci ładnie wstały, po całym budynku pobudkową piosenkę panie śpiewały: Hej miśki czas wstać, jak można tak spać??? No i dzieci pięknie wstały, równie pięknie się ubrały, na śniadaniu się zebrały – szybko wszystko pozjadały. Potem ekwipunek spakowały i z cierpliwością wielką na autobus czekały.
A tymczasem Pan Kierowca, człek na pewno miły – nie dojechał na czas – bo adresy mu się pokręciły 🙁 No i ta wyprawa nasza zmienić nieco się musiała. Ale potem dobrze już było: sympatyczna pani z zamkowej kasy w Niedzicy znalazła wolnego przewodnika na bliską godzinę. No to teraz można było od nowa zaplanować całą trasę i już mieć zadowoloną minę:)
Wędrówkę zaczęliśmy na wodnej tamie. Ale najpierw trzeba było wyjaśnić: „Co to są za skocznie do wody???” – Chodziło oczywiście o śluzy elektrowni wodnej i zasadę działania zapory i wykorzystywania energii wodnej do produkcji prądu. Teraz jeszcze tylko zdjęcie z zamkiem w tle i już można Zamek Niedzica zwiedzać od środka.
Przywitała nas miła Pani Karolina – bardzo wygadana dziewczyna. Wszystkie legendy opowiadała z przejęciem i przewodnickim zacięciem – a dzieci słuchały, patrzały i zaciekawione wszystko oglądały. Potem starodawny garaż właścicieli zamkowych – czyli wozownię dzieci zwiedzały, a w tak zwanym międzyczasie – najbliższy rejs statkiem umówiły inne Panie. I tak rytmicznie, bez zbędnego czekania, od razu na statek wszyscy wmaszerowali, Kapitania z szacunkiem przywitali i miejsca na dolnym pokładzie pozajmowali. Z uwagą nieco rozproszoną – historii powstania zalewu w wykonaniu pani Czubówny wysłuchali, wpatrując się w wodną toń czorsztyńskiego jeziora, ruiny zamku w Czorsztynie oglądali i z zamkiem w Niedzicy je porównywali. Zdążyliśmy wtedy suchy prowiant uszczuplić i „narobić sobie smaka” na lodowy deser już na suchym lądzie – ale tylko pod warunkiem, że słoneczko ciepłym ciepełkiem nadal ocieplać nas będzie. Równie ładnie jak wejście – udało się nam po trapie zejście, z szacunkiem żegnając Pana Kapitana. Równym krokiem skierowaliśmy się na taras wygrzany świecącym nadal słońcem – miejsce na konsumpcję lodów wybrane. Teraz przedszkolaki zdały egzamin grzeczności i umiejętności składania zamówienia. Najtrudniejszą sprawą było smaków wybranie – bo to niełatwe jest zadanie: waniliowy czy czekoladowy? Oto jest pytanie. Ale już po chwili wszyscy przy stolikach siedzieli i w skupieniu swoje trafione wybory konsumowali. Niektórzy obłoczki na niebie podziwiali, różne kształty odkrywali, a niektórzy ptaszki (kolorowe szczygiełki ) mieszkające tuż obok w gałązkach tui podziwiali. Ale nie można siedzieć tu w nieskończoność – pięknie podziękowaliśmy za lodów przygotowanie, na przyszły rok umówiliśmy spotkanie i powędrowaliśmy na parking, szykując się do dalszej drogi. A po drodze byliśmy świadkami biologicznego wydarzenia: „trzy splątane padalce w pokoleniowej walce”. Oraz innego cudnego obrazu: „słoneczne promienie spadające na ziemię”. Pan Kierowca nieźle się wyspał ale teraz do pracy: przed nami droga wzdłuż dolnego Sromowskiego zalewu, przez drugą zaporę, wzdłuż pędzącego Dunajca, aż do flisackiej przystani musi nas Kierowca zawieźć.
„Czy Panie do spływu???” -padło na parkingu pytanie. Hmmm, pomyślmy: może tym razem nie:) W pawilonie przyrodniczym, na środku makieta geograficzna. Nareszcie można to sobie wszystko oczami sprawdzić: gdzie Tatry, gdzie zamki, jak zapora oddziela oba zbiorniki, dwa zamki po dwóch stronach zalewu i niebieską wstążkę Dunajca rzuconą między szczyty pienińskie. Dookoła na ścianach „prawdziwe – wypchane” zwierzęta, niektóre mieszkające tylko w Pieninach, rośliny które tylko i nigdzie indziej nie wyrastają – i znowu można było przypomnieć trudne naukowe słowo: endemiczne. Wczoraj w Dolinie Strążyskiej też takie były, więc dzisiaj dzieci się już nowym słowem nie zdziwiły. Można też podziwiać stare tratwy – jak je budowano, jak na nich pływano, i jak się do dzisiaj zmieniły. A wychodząc z pawilonu – inny cud przyrodniczy obserwujemy: słowik Rudzik karmi małe pisklęta. Ale już z daleka szum Dunajca nas woła, więc na nadbrzeże wędruje gromadka wesoła. Tutaj siedzimy nad brzegiem Dunajca w ciszy, jedząc podwieczorkowego banana, patrząc na wartki prąd rzeki, która szybko pędzi i znika gdzieś za zakrętem. Jednak nie można tak długo tu siedzieć – dziś czas na goni, trzeba wracać. No i niestety: brakuje nam tej jednej godziny – i nie zobaczymy Trzech Koron – więc na pewno za rok wrócimy w Pieniny. Na kolację lub raczej Posiłek Podróżnika zwany obiado-kolacją pyszna zupka, którą niektórzy nazwali żurkiem, a inni koperkową. A na drugie danie super wyzwanie (dla Pani Uli): małe kluseczki kopytka z piersiami z kurczaka w białym sosie i buraczki. Wszystko szybko zniknęło i to nie jeden raz. Kiedy także Paniom udało się zjeść kolację ( co tym razem było nieco utrudnione przez ciągłe dokładki) nadszedł czas na kolejne kartograficzne zagadki: dziś zadanie specjalne: przygotowanie zamkowych puzzli, kopert na tatrzańskie i pienińskie legendy… Oj, dzień dziś był wyjątkowo długi – jak długi błękitny Dunajec – więc teraz trzeba ten dzień prędziutko zakończyć bez zbytecznego gadania, żeby nam dużo czasu zostało do spania.
I tak się skończył ten trzeci dzień długi
Wszystkich już dopadły senne smugi,
nawet słońce zaszło – poszło spać
i na dzieci też już czas 🙂 Paaaaaaa:)