Zielone dzień 5

Wczoraj ktoś odważnie powiedział: „A co z naszym planem?” A dziś już nawet nikt nie miał okazji sobie o tym przypomnieć. Dopiero przy zgaszonym świetle Natalka z przerażeniem krzyknęła: Nie zrobiliśmy planu na jutro! Zacznijmy jednak od początku. Ale  początek był taki jak zwykle tutaj: 5.00 – cisza o której nikt nie słyszał,  6.00 – cisza bardziej cicha od cichej cichości, 7.00 – dziś: cisza niebywała – bo do tej pory o tej godzinie choć garstka wstawała. 7.30 – już lepsze wieści i nadzieja, że na śniadanie nie będzie spóźnienia i w kwadransie akademickim każdy się zmieści. Niestety dziś żadnych zdjęć posiłkowych – wszystko zdominowało oczekiwanie na zajęcia edukacyjne w CEPie (wczoraj poznaliśmy ten skrót, ale wiemy też co to prawdziwy rolniczy cep) i konieczność szybkiego przygotowania się do nich. I dodatkowo na świecie ciągle deszcz i deszcz: raz większy, raz mniejszy – ale tak samo mokry. Koniecznie więc trzeba kompletować peleryny i ubranie na cebulkę – bo temperatura nas dziś nie rozpieszcza. W końcu przyjeżdżają minibusy, możemy się do nich pakować i jechać. Droga już znajoma, ale dzisiaj jakby coś brakowało –  to mgły i chmury cały świat przesłoniły i Tatry nam szczelnie zasłoniły.  Ha  – wejście do Centrum Edukacyjnego też jakby zagęszczone, tyle ludzi. No ale my mamy rezerwację i pani Przewodnik – jak się potem okazało geolog- pracownik naukowy TPN, sprawnie poprowadziła nas na piętro, do Sali Odkryć. Po wejściu wszyscy byli zaskoczeni – widać po minach. Ściany z monitorami, stoły interaktywne, tablice multimedialne: cuda techniki. Pani Przewodnik szybko wyjaśniła zasady zachowania, trochę sceptycznie oceniła kompetencje czytelnicze, i… mogliśmy rozpocząć działanie. A dzieci, jak to dzieci poradziły sobie z koniecznością odczytywania napisów w niektórych  zadaniach i świetnie się bawiły: oglądały krótkie filmy przyrodnicze o faunie i florze tatrzańskiej, grały w multimedialne gry tematyczne, naśladowały ruchy zwierząt, układały puzzle, układanki multimedialne, memory, wykonywały inne zadania, grały w zespołową grę multimedialną …. A że czas szybko zleci przy dobrej zabawie, z przykrością zauważyliśmy, że za drzwiami już czekała kolejna grupa. Nie było wyboru: podziękowałyśmy, pożegnałyśmy się i zeszliśmy na dół. Tu przez chwilę czekałyśmy – szkoda, że pada mocno i nie można pochodzić sobie po zagajniku. Jeszcze ostatnie zdjęcia przy „słupku”  TPN i wracamy przez zalane deszczem Zakopane do domu. „Nie ma tego złego …” a „przysłowia mądrością narodów”: dzięki temu, że pada deszcz można się w spokoju pobawić w pokojach, w końcu zagrać w gry przywiezione z Przedszkola. Siedząc w pokoju, w pewnym momencie zadałyśmy sobie pytanie: gdzie oni są? Jest jakoś cicho! Czy wszyscy zeszli na dół? a może już jest obiad??? Ale nie – okazało się, że siedzą w różnych pokojach i przykładnie się bawią. W końcu jednak nadszedł obiad i spotkaliśmy się w jadalni: dziś prawdziwa uczta: biały barszcz z jajkiem i białą kiełbasą, a na drugie danie ryż z potrawką z kurczaka. I znowu niekończąca się opowieść dokładkowa. No i pojawiło się stwierdzenie, że pani Ula wygrałaby master cheefa. Dziś po obiedzie zarządzona została CISZA POOBIEDNIA – niedługa, nie krótka, tak w sam raz. Żeby nabrać sił i ochoty do wspólnego zadania. Dalej tworzymy naszą Księgę. Dziś kolejne działania: stroje regionalne i gra: MEMORY pt. Rośliny i zwierzęta Tatr.  Oj! Umiemy pięknie pracować, umiemy pomagać sobie – wszyscy byli bardzo zadowoleni. I tak jakby w nagrodę podwieczorkowe smakołyki: truskawki – pyszotka. Jednak na tym się nie skończyło… Okazało się, że mieszkamy pod jednym dachem z małymi gryzoniami, żarłaczami- zniknęły przy tej okazji:  banany pozostawione na ew. spacerowanie, wszystkie zostawione kromki ze śniadania (teraz jakoś nie istotne jest czy na kanapkach jest ser, czy pasztet ???) wszystko co nadaje się do zjedzenia – nadaje się do zjedzenia. I znika! Może to dlatego, że dziś nie będzie kolacji? Może trzeba się najeść na zapas? Dlaczego? – Bo dzisiaj będzie OGNISKO!!! Punktualnie o 19.00 wędrujemy do drewnianej altanki – dzieło rąk pana Wojtka, męża pani Uli. Gromadzimy się tu wokół kamiennego paleniska. Trzeba się powitać ogniskowo, trzeba ustalić zasady BHP ogniskowego, trzeba ustalić co przy takim ognisku się robi – zbudować tradycję. Nie czarujmy się: czasy kiedy dzieci miały okazję na koloniach lub obozach harcerskich nasiąknąć i dać się oczarować, zachwycić magią wspólnego śpiewania, pląsania i biesiadowania od najmłodszych lat – przemijają. A szkoda! Bo dzieci się świetnie bawią: najpierw jemy ( tradycyjne kiełbaski i chleb ) – pilnujemy ognia, potem wspólnie śpiewamy, pląsamy ( śmieszne, wesołe, czasami absurdalne w tekście piosenki) – pilnujemy ognia, na zakończenie śpiewnie się żegnamy i też pilnujemy ognia – ale już nie tego na palenisku, lecz tego ognia pragnienia wspólnego bycia ze sobą, spędzania czasu i przeżywania głębokich,prawdziwych i szczerych wzruszeń. I wszystko to było, aż do tej ostatniej „iskierki”, przesyłanej z dłoni do dłoni przy blasku gasnącego ognia. I obietnica na przyszłość ( nawet nie dla nas, ale od nich dla nich )”że może kiedyś, przy innym ogniu, w inną noc: do zobaczenia znów”. A potem odważnie przez ciemną już noc, „mocną nitką” dla bezpieczeństwa trzeba było przejść do domu. I jak zwykle: mycie  (dziś bez kąpieli bo jutro rano kąpiemy się na basenie, a Dzień Dziecka może być każdego dnia). I jak zwykle: leki z naszej Apteki. I jak zwykle, po chwili … pokoje, korytarze i cały dom jakby się wyłączały. Wszystko milknie ogarnięte senną ciszą. I tak „cicho, po wielkiemu cichu, wszystko cicho sza” aaaaaaa …. (No i planowanie na jutro się nie zrobiło 🙂