Zielone dzień 3

„W domu ma łyżki” – To oczywiście odpowiedź na wczorajsze pytanie 🙂 A co my mamy w Zielonoprzedszkolnym domu? – My mamy bardzo ładnie śpiące dzieci. Dzisiaj powtórka z rozrywki: godzina 5: błoga cisza. Godzina 6: ciąg dalszy błogiej ciszy. Godzina 7: jakieś ruchy, jakieś rozmowy za zamkniętymi drzwiami, ale większość błogo zanurzona w objęcia Morfeusza. A tu śniadanie w perspektywie godziny, a tu jeszcze trzeba wybrać ubrania i dobrać fryzury – ale wszyscy jak zwykle zdążyli. Furorę śniadaniową zrobiły dzisiaj parówki – niekończąca się opowieść dokładkowa. A że dzisiaj krótka podróż – nie było ograniczeń. Po koniecznym epizodzie farmaceutycznym ( leki stałe i okresowe czyli tabletki do ssania oraz na trudności lokomocyjne) można było lokować się w środkach transportu. Dziś jeździmy dwoma minibusami, więc nastąpił podział jedyny możliwy bez zbędnych komentarzy i dyskusji – chłopcy i dziewczynki. Jak potem pokazało życie, taki podział bardzo dyscyplinujący i motywujący, i  spisał się znakomicie. Pierwszym celem naszej dzisiejszej wyprawy, zgodnie z wczorajszymi ustaleniami, była stacja Kolejki Linowej na Gubałówkę. Przejście przez bramki, poszło nam nad wyraz sprawnie – kontrolujący akceptująco trzymał kciuk w górę. Jazda w górę nie sprawiła na nikim chyba większego wrażenia – ale może dlatego, że staliśmy na końcu kolejki i oglądaliśmy „tyły”, czyli oddalające się Zakopane. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz okazało się, że słoneczko świeci jakość silnie skoncentrowane na nowych ławeczkach tarasu widokowego. Uff jak gorąco. Uch jak gorąco:od razu pijemy! Potem dopiero coś zjemy. Popodziwialiśmy doskonale widoczną panoramę tatrzańską, rozpoznając znany kształt Giewontu, wypatrując kosteczkę oznaczającą stację meteorologiczną na Kasprowym Wierchu oraz „języki” skoczni narciarskich. Potem jeszcze pamiątkowe pozowania i fotki pokojowe … i uciekamy z tego słońca!!! Wiemy, że będzie nam go jeszcze brakować, ale tu i teraz jest za ostre. A … zaskoczyła nas jeszcze pustka na Gubałówce, jakoś wyjątkowo mało ludzi tym razem. Więc wsiadając do kolejki, mogliśmy sobie wybrać swobodnie pierwsze dwa przedziały i mieć całkowitą kontrolę nad przejazdem w dół. Tak się nam przynajmniej wydawało, aż do chwili, kiedy zza zakrętu wyłonił się przód kolejki  zmierzający prosto na nas – znany chwyt powodujący wzrost adrenaliny i obawy dzieci. Ale jakie było nasze zaskoczenie, kiedy kolejka wybrała ten drugi z możliwych torów mijając nas nie z tej strony, z której powinna. Nikt się tego nie spodziewał – jak mawiała Natasza w przedstawieniu Motylków. Teraz przed nami spacerowa trasa wzdłuż straganów z pamiątkami i nasze rozbiegane oczy, i kotłujące się myśli oraz natrętne pytanie ( oczywiście mowa tu o dorosłych):  co by tu na pamiątki. Dzieciaki nie mają takich problemów: łooo, jej, kupmy to kupmy, ale to fajne: wszystko byłoby OK! Na szczęście czas nas trochę ograniczał, musieliśmy dotrzeć na Równień Krupową, skąd busiki zabierały nas do Centrum Edukacji Przyrodniczej. A tu meteorologiczna niespodzianka: niespodziewanie poczuliśmy kropelki deszczu. Deszczu? Dzisiaj nikt się tego nie spodziewał.  Ale do sal edukacyjnych jest blisko i nawet jeśli to były deszczykowe kropelki, to nikt się nimi nie przejmował. A za szklanymi drzwiami CEP: inny świat. Po sprawdzeniu czy mamy rezerwację, opiekę nad nami przejął Tajemniczy GŁOS. Kazał nam iść za zielonymi strzałkami, kierował naszymi krokami, prosił: usiądźcie i patrzcie, wstańcie idźcie do drzwi z napisem …, zbliżcie się do … A my posłusznie szliśmy za tym GŁOSEM. I było to bardzo ekscytujące. I było tu bardzo pouczające spotkanie. Zobaczyliśmy i dowiedzieliśmy się jakie były prapoczątki Tatr, budowa geologiczna, jakie jest terytorium … : jednocześnie na ogromnej, mieniącej się światłem i kolorami makiecie i filmie. Spotkaliśmy się „oko w oko” z mieszkańcami łąk, lasów bukowych i jaskiń. Dowiedzieliśmy się dlaczego nasze niektóre ludzkie zachowania są tak nieludzkie i jak negatywne są ich  konsekwencje dla życia zwierząt. A na zakończenie poznaliśmy niezliczoną ilość ciekawostek z życia kozic górskich i świstaków za pośrednictwem dwóch ogromnych ścian multimedialnych. Było SUPER! I jeszcze tu wrócimy! Pojutrze mamy zaplanowane działania w sali odkryć!!! Teraz mały spacerek po parku wokół terenu Centrum i powoli kierujemy się w stronę skoczni narciarskich skąd mają nas odebrać nasze Busiki damsko-męskie. Po drodze mogliśmy zapoznać się ze szczegółami architektury góralskiej, na przykładzie  małej chatki, z niezwykle urokliwymi drzwiami. Miały one szklany witraż w kształcie połowy rozety, a za szybkami cudnie haftowaną góralską makatkę. Ale chłopaków zaintrygowało co innego: po co na dachu dwie drabinki??? I musiały pojawić się wyjaśnienia o gontach, które trzeba wymieniać, rynnach i rzygaczach, które trzeba czyścić – kawał wiedzy budowlanej 🙂 Jednak ten temat poszedł w zapomnienie jak tylko stanęliśmy przed skoczniami narciarskimi, a zwłaszcza tą największą! I oczywiście zdziwienie – rano oglądaliśmy Krokwie z samej góry Gubałówki, a teraz jesteśmy tak blisko. Do umówionej godziny przyjazdu naszych „transporterów” mamy jeszcze trochę czasu, więc korzystamy z okazji i zaczynamy bardzo krótką, ale pouczającą wędrówkę w kierunku Doliny Białego. Oj musimy się nauczyć wielu rzeczy: jak maszerować jeden za drugim z zachowaniem bezpiecznej odległości (żeby przy upadku nikogo nie potrącić, i żeby nikomu oka nie wybić gałązkami ) jak wybierać bezpieczne i suche drogi (żeby całe i suche były nasze nogi, czasami przy pomocy niekonwencjonalnych rozwiązań), a najważniejsze: co to TPN i jakie są zasady właściwego zachowania się w miejscu, gdzie gospodarzem jest Przyroda, a Gościem ( choć czasem intruzem) jest Człowiek. Szkoda, że nie mogliśmy iść jeszcze dalej, zdążyliśmy tylko zobaczyć wydrążone przez potok skały, rośliny wyrastające na dawnych korzeniach połamanych drzew … i musieliśmy wracać. W domu wszystkie burczące  z głodu brzuszki spokojnie się zapchały: dziś pyszna grzybowa z ptysiem groszkowym i … naleśniki z serem lub dżemem. Pychotka – podobnie jak rano: niekończąca się opowieść dokładkowa. Po obiedzie wszyscy musieliśmy odpocząć – ale bez przesady. Więc żeby nie był to czas bezczynnego lenistwa każdy „pokój” tworzył swoje wizytówki. No a potem już można było wybiec …. na podwórko, na boisko, do ogrodu …  Bo choć chmury zasłoniły niebo – to całkiem przyjemne ciepełko. I znów nie wiadomo dlaczego tak szybko to minęło, że czas na kolację. I kolejna „niekończąca się opowieść dokładkowa” – tym razem zapiekankowa 🙂 A że z tak pełnymi żołądkami nie można iść spać, no jednak trochę jeszcze wcześnie, pooglądaliśmy sobie „Legendę o rycerzach śpiących pod Giewontem”, zaplanowaliśmy kolejny czyli jutrzejszy dzień, i … przygotowaliśmy kartki z pozdrowieniami dla naszych rodzin, jak za dawnych dobrych czasów, kiedy nie było smsów i maili:) Ale teraz to już naprawdę musi być koniec – dzisiaj bez zagadki. Jeszcze tylko kąpiel, leki z naszej apteki i sen  spokojny do białego rana. ( Co prawda, jeden burczący żołądek powiedział: jestem głodny. Ale po zjedzeniu jednego, maluśkiego, okrągłego „czegoś tam”, zasnął smacznie także).