Zielone dzień 4

„Codziennie robimy plany na jutro – i zawsze nas zaskakuje teraźniejszość”. Ale po kolei … Dzień rozpoczął  się jak co dzień tutaj, czyli:  o 5.00 uspokajająca cisza, o 6.00 błoga cisza, o 7.00 niepokojąca cisza, i obawa że z niczym nie zdążymy, bo wszyscy jeszcze śpią. Ale dzieci nas znowu zaskoczyły: wszyscy zdążyli wstać, ubrać się, a dziewczynki nawet dobrały nowe fryzurki. I śniadanie akurat rozpoczęło się o właściwej porze i w pełnym składzie. No a teraz o tych planach: codziennie wieczorem mamy w planie wspólne planowanie, i wczoraj zaplanowaliśmy na dziś przedobiednią wyprawę do lasu, potem tworzenie Księgi Małego Geografa, potem oczywiście obiad, w końcu wyjazd i dobra zabawa w kinie. Wszystko dobrze się zaczęło: śniadanie odpowiednio smakowało, w dobrym tempie się odbyło, dobrze leki się dzieliło … Za oknami pogoda taka sobie – odpowiednia na wyprawę do lasu w kaloszach i pelerynach: wysoki pułap chmur przy pełnym zachmurzeniu, temperatura łagodnie wygodna, w dolnej strefie stanów wysokich. I już stoimy, wszyscy uzbrojeni w kalosze, każdy kalosz na właściwej nodze – bo to nie jest takie oczywiste, jak się potem w przyszłości okazało. Każdy zapiętą ma pelerynę, humory właściwe … I kiedy już mamy ruszać: przyjemny mały kapuśniaczek zamienia się w lejące kreski. O nie! Tak zmoknąć nie możemy, bo nam peleryny do kina nie wyschną, a mogą być konieczne … No i w ten sposób teraźniejszość nas zaskoczyła i do zmiany planów nas zmusiła. Co prawda niektórzy malkontenci, kiedy zdejmowali kalosze i peleryny, mruczeli pod nosem: ale wyprawa … , po co myśmy to planowali, po co myśmy się ubierali … Ale ci, co patrzą na świat z perspektywy zawsze pełnej szklanki, wymyślili, że trzeba zmienić plany: po prostu teraz sobie powycinamy, poczytamy i dokleimy, a potem: jeżeli teraźniejszość pozwoli – pójdziemy do lasu, a jeśli nie – to wymyślimy coś innego. Jak postanowiliśmy – tak zrobiliśmy! I dobrze się stało, bo nawet potem słonko wyjrzało, kiedy już z powrotem pozakładaliśmy kalosze na nogi ( jedne nogi się pomyliły niestety, w sensie Lewa z Prawą, ale to przy kaloszach częste, wymaga po prostu częstszego treningu) i peleryny do plecaków. I w takiej podeszczowej aurze, poszliśmy do pobliskiego lasu doświadczyć bliskiego spotkania z naturą oraz: uważnego maszerowania „w gąsienicy” z zachowaniem właściwych odległości dla bezpieczeństwa, przekazywania sobie ostrzeżeń o zagrożeniach terenowych typu „Uwaga kupa – podaj dalej”, omijania kałuży, błota, śliskich kamieni, korzeni i podeszczowych strumieni … I co? Udało się nam: zauważyć i podglądnąć nieco drobiazgów przyrodniczych: różne rodzaje mchu, jasno i ciemno zielone trawy, wyciekającą żywicę, pęknięte drzewo „z prześwitem” mimo to rosnące dalej, kwitnące poziomki, polankę kwitnący jagodzin i borówek, słoje na ściętym drzewie, pojawiające się i znikające za chmurami ośnieżone skalne szczyty tatrzańskie, krowy, owce  w oddali … Ha! I jeszcze więcej – bo w końcu usłyszeliśmy i tak szliśmy  zasłuchani w ten świergot i ćwierkanie, cudne leśne ptaków śpiewanie. I kiedy musieliśmy już wracać, to nawet było trochę żal, nie możemy iść dalej w tą leśną, zieloną dal. Ale nie ma się co rozczulać, tym bardziej, że niektórym zaczyna już burczeć w brzuchach. Wędrujemy na obiadek, a po nim będzie kolejna uczta – tym razem kulturalna. Dziś jakoś szybko czas pędzi i ledwo co udało się nam zjeść, spakować i dobrać lokomocyjne leki – już musimy się pakować do naszych „transporterów” i… Jedziemy w kierunku Zakopanego, a dokładnie do Kina GIEWONT, gdzie specjalnie dla nas wyświetlony został sens filmowy: KRAINA CUDÓW! ( W ramach reklamy każdy dostał od właściciela kina małe chrupki Oreo – jak określiła to jedna młoda znawczyni i koneserka smaku: one były MAGNIFIQUE!!!) Uniwersalne przesłanie filmu jest nam bardzo bliskie: niech nigdy nie zgaśnie Wasze wewnętrzne światło i nie opanuje was strefa mroku!!! Nigdy się nie poddawajcie! – To przecież  właśnie MY! Wychodzimy z kina: a tu: pada we wszystkich odmianach – siąpi, mży, czasami leje. Ale przecież musimy dojść do określonego miejsca, żeby dojechać do Zielono przedszkolnego Domu. I doszliśmy! I po drodze, pomimo takich przeciwności udało się nam zamówić 107 widokówek, które mamy nadzieję wysłać. I pomimo wilgoci, tym większej bo bardzo zmoknięte peleryny w minibusie trzeba było zdjąć -Nie damy się! Dotarliśmy na kolację: a tu niespodzianka. U nas to się je na obiad: makaron na słodko z serem. I znowu dopadła nas niekończąca się opowieść dokładkowa. Więc zakończenie dnia musiało być odlotowe, niestandardowe – nie zaplanowane:  no to ogłosiliśmy DYSKOTEKĘ. I STAŁO SIĘ : wszyscy świetnie się bawili, specjalne kreacje przygotowane mogły być wykorzystane, tańce opanowane … I już się nam wydawało, że do niczego nikt nie ma już sił, nawet do kąpieli… Kiedy nagle, zaraz po wspólnej „dobranocce”, ktoś odważnie zawołał: a co z naszym planem na jutro? Więc „Choć codziennie robimy plany na jutro – ciekawe czym jutro zaskoczy nas przyszłość, kiedy stanie się teraźniejszością? (Czy to aby dziś ie brzmi zbyt skomplikowanie???